Nadszedł czas na zaległą relację wakacyjną :) Coś ostatnio nie mogę się zmobilizować i blog popada w zapomnienie. Ale do rzeczy :)
Pierwszym przystankiem na naszej trasie urlopowej był Madryt, gdzie odwiedziliśmy znajomego M. i jego dziewczynę. Jako że ja spędziłam kiedyś w Madrycie pół roku na stypendium, była to dla mnie trochę podróż sentymentalna, natomiast dla M. była to pierwsza wizyta w hiszpańskiej stolicy. Wylądowaliśmy o 22:00, znajomi odebrali nas z lotniska, pojechaliśmy zostawić bagaże i ruszyliśmy na piwo i tapas do centrum Alcala de Henares, miasteczka w którym mieszkają nasi znajomi. Pospacerowaliśmy trochę, wypiliśmy po piwie i wróciliśmy spać gdyż następnego dnia planowany był wczesny wyjazd i wycieczka.
W sobotę obudził nas deszcz co początkowo nie wróżyło dobrze, ale zjedliśmy śniadanie (ach ta hiszpańska szynka :)), zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do Toledo. To małe urokliwe miasteczko, kojarzące się pewnie głównie z modelem Seata :) Znajduje się tam piękna katedra, zamek oraz piękne widoki na rzekę Tag. Pokręciliśmy się po wąskich uliczkach, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy dalej.
A kolejnym punktem podróży była Segowia i ogromny akwedukt przechodzący przez środek miasteczka :)
Akwedukt był zbudowany w 100 r n.e., miał 15 km, obecnie pozostało 800m. Wrażenie robi ogromne.
Obowiązkowym punktem wycieczki jest też Alkazar, czyli zamek-forteca, górujący nad miastem.
Na obiad tego dnia poszliśmy na miejscowy specjał czyli pieczonego prosiaczka. Mnie na szczęście trafił się kawałek bez ogonka :)
Wieczorem załapaliśmy się na hiszpańską domówkę i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu że potrzebuję domu albo mieszkania z duuużym tarasem :) Super było posiedzieć sobie na powietrzu, pijąc piwo, jedząc pyszności i rozmawiając o głupotach :) Spać poszliśmy chyba koło 3 rano.
Następnego dnia wstaliśmy trochę później niż było w planach, ale w samą porę aby zdążyć na Rastro - czyli uliczny targ. W planach było kupienie mi kilku książek po hiszpańsku oraz porobienie zdjęć. Oraz zakup kota, gdyż z każdej wycieczki przywożę jednego :) Wszystkie punkty udało się wykonać :)
Potem ruszyliśmy szybko do Muzeum Reina Sofia, aby rzucić okiem na Guernicę Picassa. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem. Reszta dnia upłynęła nam na spacerowaniu po Madrycie różnymi bocznymi i głównymi uliczkami, robieniu mnóstwa zdjęć, piciu piwa/sangrii i jedzeniu tapas w knajpie pełnej policjantów, gdzie kelner przynosił nam co chwilę talerze pełne pyszności :)
Po powrocie do mieszkania spakowaliśmy się i poszliśmy spać, gdyż następnego dnia rano czekała nas podróż autobusowa do Barcelony.
Madryt okazał się tak przyjemny jak go pamiętałam, bardzo przyjemne miasto do życia, doskonale wprawiające w wakacyjny nastrój :) Myślę, że jeszcze kiedyś tam wrócimy korzystając znów z gościny kolegi M. :)
Pierwszym przystankiem na naszej trasie urlopowej był Madryt, gdzie odwiedziliśmy znajomego M. i jego dziewczynę. Jako że ja spędziłam kiedyś w Madrycie pół roku na stypendium, była to dla mnie trochę podróż sentymentalna, natomiast dla M. była to pierwsza wizyta w hiszpańskiej stolicy. Wylądowaliśmy o 22:00, znajomi odebrali nas z lotniska, pojechaliśmy zostawić bagaże i ruszyliśmy na piwo i tapas do centrum Alcala de Henares, miasteczka w którym mieszkają nasi znajomi. Pospacerowaliśmy trochę, wypiliśmy po piwie i wróciliśmy spać gdyż następnego dnia planowany był wczesny wyjazd i wycieczka.
W sobotę obudził nas deszcz co początkowo nie wróżyło dobrze, ale zjedliśmy śniadanie (ach ta hiszpańska szynka :)), zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do Toledo. To małe urokliwe miasteczko, kojarzące się pewnie głównie z modelem Seata :) Znajduje się tam piękna katedra, zamek oraz piękne widoki na rzekę Tag. Pokręciliśmy się po wąskich uliczkach, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy dalej.
A kolejnym punktem podróży była Segowia i ogromny akwedukt przechodzący przez środek miasteczka :)
Akwedukt był zbudowany w 100 r n.e., miał 15 km, obecnie pozostało 800m. Wrażenie robi ogromne.
Obowiązkowym punktem wycieczki jest też Alkazar, czyli zamek-forteca, górujący nad miastem.
Na obiad tego dnia poszliśmy na miejscowy specjał czyli pieczonego prosiaczka. Mnie na szczęście trafił się kawałek bez ogonka :)
Wieczorem załapaliśmy się na hiszpańską domówkę i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu że potrzebuję domu albo mieszkania z duuużym tarasem :) Super było posiedzieć sobie na powietrzu, pijąc piwo, jedząc pyszności i rozmawiając o głupotach :) Spać poszliśmy chyba koło 3 rano.
Następnego dnia wstaliśmy trochę później niż było w planach, ale w samą porę aby zdążyć na Rastro - czyli uliczny targ. W planach było kupienie mi kilku książek po hiszpańsku oraz porobienie zdjęć. Oraz zakup kota, gdyż z każdej wycieczki przywożę jednego :) Wszystkie punkty udało się wykonać :)
Potem ruszyliśmy szybko do Muzeum Reina Sofia, aby rzucić okiem na Guernicę Picassa. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem. Reszta dnia upłynęła nam na spacerowaniu po Madrycie różnymi bocznymi i głównymi uliczkami, robieniu mnóstwa zdjęć, piciu piwa/sangrii i jedzeniu tapas w knajpie pełnej policjantów, gdzie kelner przynosił nam co chwilę talerze pełne pyszności :)
Po powrocie do mieszkania spakowaliśmy się i poszliśmy spać, gdyż następnego dnia rano czekała nas podróż autobusowa do Barcelony.
Madryt okazał się tak przyjemny jak go pamiętałam, bardzo przyjemne miasto do życia, doskonale wprawiające w wakacyjny nastrój :) Myślę, że jeszcze kiedyś tam wrócimy korzystając znów z gościny kolegi M. :)