Zabawka super, chociaż takie to delikatne że mam wrażenie że przy którymś lądowaniu niewiele z helikoptera zostanie. Ale póki co polataliśmy trochę :)
A teraz właśnie M. mnie powiadomił, że podczas ładowania helikopter sam się włączył i trochę przestraszył naszego kota (śmigło jest dość głośne i do tego wieje mocno), który przebiegł przez lampę:
W najbliższym czasie czeka nas więc jeszcze wycieczka po nową lampę :)
A z dalszych planów na dziś mamy dentystę :/, a potem urodzinową kolację :) Jeszcze tylko trzeba przetrwać w pracy...
Kiedyś MW bawiąc się samolocikiem z siostrzeńcem, postanowił zrobić lotnisko z mojej głowy, no i włosy tak zaplatały mi się w śmigło, że normalnie myślałam, ze go zamorduję;-)))
OdpowiedzUsuńMy jeszcze nie próbowaliśmy takich zaawansowanych technik, ale kilka razy już udało się w ścianę trafić :)
OdpowiedzUsuńOj nie polecam. Szkoda włosów;-)
OdpowiedzUsuńMnie to wyglada na rozdarcie lampy smiglem a nie kotem... :))) Moj Guy przerabia kilka helikopterow rocznie - od najmniejszych do najwiekszych. Jakis czas temu w ramach cwiczen, wyladowal mi w talerzu, kiedy jadlam. :) A jak lata mi za blisko nosa, to po prostu lapie zabawke za "stopy" i nie puszczam... :))
OdpowiedzUsuń@Hania,
OdpowiedzUsuńHelikopter jest malutki (a właściwie to był, bo się popsuł i musieliśmy oddać), a naoczni świadkowie w osobie M. twierdzą że to jednak kot dokonał dzieła zniszczenia... :))
A M. się spodobało, więc pewnie jeszcze trochę wrażeń z helikopterem w roli głównej mnie czeka :)