środa, 4 maja 2011

Dubaj, dzień 7

Był to już niestety ostatni dzień moich wakacji. Zaczęłyśmy od wycieczki taksówką na drugi koniec miasta w celu obejrzenia jedynego meczetu w Dubaju dostępnego dla turystów. Co tydzień we wtorek organizacja zajmująca się szerzeniem kultury muzułmańskiej organizuje zwiedzanie meczetu podczas którego przewodnik opowiada o Islamie.


Na miejscu okazało się, że moje spodnie do połowy łydki są za krótkie i dostałam czarną suknię, żebym mogła wejść do meczetu. Wszystkie kobiety musiały też zakryć włosy. Przewodnikiem okazała się Brytyjka, która 20 lat temu poznała muzułmanina i wyszła za niego za mąż. Po pewnym czasie przyjechała za nim do Dubaju oraz przeszła na Islam. Opowiadała jak to elementy które my uważamy za męczące i dziwne są tak naprawdę przyjazne kobietom i bardzo wygodne. Na przykład nie trzeba się codziennie rano zastanawiać w co się ubrać, bo i tak nikt nie widzi co mają pod czadorem :) Albo że burki są przydatne, bo osłaniają oczy przed słońcem. Niby ta jej opowieść nie była nachalna, ale jakoś tak nie zauważała problemów jakie mają muzułmanki w Afganistanie czy Iranie. Ciężko mi było uwierzyć w to, że tak jest łatwiej i wygodniej i że te wszystkie restrykcje i wymagania tak naprawdę chronią kobiety.


Zaraz obok meczetu był kawałek publicznej plaży, więc przespacerowałyśmy się kawałek, potem spróbowałyśmy załapać się na autobus ale się nie udało, więc taksówką pojechałyśmy na drugi koniec miasta do Mariny.



Luksusowe jachty, designerskie butiki i koszmarnie drogie hotele :)

Upał dawał się już porządnie we znaki, do tego ta okolica to wielki plac budowy więc spacerowanie nie należało do przyjemnych. Do tego zgłodniałyśmy już, więc postanowiłyśmy wrócić do hotelu. Po lunchu musiałam się spakować, a potem ostatnie chwile w hotelowym basenie i jacuzzi :)
Potem kolacja z M. i podróż na lotnisko. Okazało się, że zaraz po wejściu na lotnisko jest już kontrola i musieliśmy się pożegnać (potem się okazało, że nie-pasażerowie mogli jednak wejść dalej).

W samolocie wybrałam sobie miejsce przy przejściu w dwusiedzeniowym rzędzie. Tuż po starcie okazało się, że mojemu sąsiadowi nie działa dźwięk w telewizorku, więc pani stewardesa przeniosła go na inne miejsce i dzięki temu miałam dwa miejsca dla siebie :) Nawet udało mi się trochę wyspać.

Potem przesiadka w Paryżu z kubkiem kawy i wsiadłam w samolot do Warszawy i tak zakończyły się wakacje :)


Ech, strasznie długo zajęło mi spisanie tych kilku dni...
Podziwam wszystkich którzy dotrwali do końca relacji :)

  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz