wtorek, 19 kwietnia 2011

Dubaj, dzień 5

Jako że M. musiał już niestety iść do pracy, kolejne trzy dni spędzałam wyłącznie z K. Na pierwszy babski dzień zaplanowałyśmy wycieczkę do starej części Dubaju, w której główną atrakcją są souki - czyli targowiska.

Zebrałyśmy się rano i wyruszyłyśmy na stację metra. Z mapki wyglądało, że musimy jechać jedną linią, potem przesiąść się na drugą i wylądujemy w idealnym miejscu do rozpoczęcia spaceru. Ale gdy kupowałyśmy bilety, miły pan poinformował nas, że druga linia metra jeszcze nie funkcjonuje :) Jak się później okazało, wszystko już jest przygotowane i wybudowane, są stacje i perony, ale pociągi nie jeżdżą :)
Czekał nas więc spacer w samo południe, na szczęście w tej części miasta są chodniki :)

Pierwsze miejsce do którego trafiłyśmy to "stare miasto", czyli najstarsza część Dubaju. Wyglądało to bardziej po arabsku niż reszta miasta - małe gliniane domki, wąskie zaułki. Jest nawet kawałek oryginalnego muru obronnego :)




Następnym punktem wycieczki było Muzeum Dubaju. Według przewodnika wstęp do niego miał być "bardzo drogi". Na miejscu okazało się, że wejście kosztuje 3zł, co jak na Dubaj to grosze :) Weszłyśmy więc i mogłyśmy pooglądać repliki łódek poławiaczy pereł, dawnych chat oraz makiety przedstawiające dawne życie. Całość była dość interesująca i warta obejrzenia.


Kiedy wyszłyśmy z muzeum i ruszyłyśmy na targowisko, okazało się że zaczyna się właśnie przerwa popołudniowa i wszystko się zamyka. Postanowiłyśmy więc ruszyć na drugą stronę rzeki, tam zjeść jakiś lunch i poczekać na ponowne otwarcie souków. Przeprawa przez rzekę to samo w sobie ciekawe doświadczenie - jako transport publiczny działają małe drewniane łódki z silnikami spalinowymi, przejazd z jednej strony na drugą trwa jakieś 15 minut i kosztuje niecałą złotówkę :)



Na drugim brzegu było kiepsko jeśli chodzi o restauracje, przeszłyśmy kilka uliczek, aż w końcu trafiłyśmy do małej indyjskiej knajpki wegetariańskiej. Mimo pewnych obaw co do jakości i czystości, jedzenie okazało się dobre, a do tego świeżo wyciskany sok :) Z pełnymi żołądkami byłyśmy już gotowe na podbój bazaru.
Uwielbiam atmosferę targowiska, oglądanie różnych dziwnych rzeczy, pierdółek specyficznych dla danego kraju. Jeśli chodzi o kraje arabskie, to problem zawsze był taki, że sprzedawcy w Egipcie, czy Maroko są strasznie nachalni, jeśli tylko zainteresujesz się jakąś rzeczą to zagadują, namawiają i ciężko się od nich uwolnić. A ja lubię patrzeć, porównać, spokojnie się zastanowić. Nie można było nawet zdjęć robić, bo zaraz Cię męczyli żebyś coś kupiła. W Dubaju jest trochę lepiej - nawet kiedy zatrzymam się przy stoisku, sprzedawca zapyta skąd jestem, czy chcę coś kupić ale jeśli powiem że tylko oglądam to dawał spokój. W związku z tym, zrobiłyśmy trochę zakupów pamiątkowych - przyprawy, herbata, chusty. Najpiękniejsze stoiska były z przyprawami - aż żal było odchodzić:



Dubaj znany jest też ze złota - działa tutaj wielki Gold Souk, składający się z samych sklepików z biżuterią, głównie złotą. Większość jest trochę kiczowata, wielka i krzycząca, chociaż zdarzały się też ładne kolczyki czy łańcuszki. Ale ceny powalały :)


Potem wycieczka z powrotem na drugą stronę rzeki, spacer do metra i powrót do hotelu, gdzie zostawiłam K., a sama przebrałam się i ruszyłam do Mall of Emirates, gdzie wypiłam kawę, a potem spotkałam się z M. i ruszyliśmy na narty :)

Kiedy okazało się że M. jedzie na projekt do Dubaju i zaczęliśmy planować moje wakacje, pierwszą rzeczą na liście TODO była jazda na nartach na sztucznym stoku. Jest w tym odrobina perwersji - kupa sztucznego śniegu na pustyni, ale jako wielcy fani sportów zimowych nie mogliśmy sobie tego odmówić :) Stok jest stworzony w centrum handlowym (!) i w środku sprawia wrażenie przebywania w wielkiej lodówce :) W cenie biletu dostaje się cały ekwipunek, łącznie ze spodniami, kurtką i jednorazowymi skarpetkami. Pojeździliśmy dwie godziny, przy okazji przypatrując się tubylcom którzy przychodzili przejechać się kolejką linową i zobaczyć śnieg. Jeden pan w turbanie pytał chłopaka z obsługi co to jest, to białe wiszące z sufitu (chodziło o sopel :)) Zabawa była przednia :)



Dubaj, dzień 6

Poniedziałek był dniem zaplanowanym na wypoczynek i leżenie na słońcu. Wstałam rano, zebrałam się i wsiadłam w bus hotelowy który zawiózł mnie na plażę. Była to plaża publiczna, ale płatna (5 AED), poniedziałki zaś to dni tylko dla kobiet, więc bezpieczna i spokojna :)
Zatoka arabska ma cudny kolor, niestety był zakaz robienia zdjęć, ale kilka udało mi się zrobić, uważając by nie było na zdjęciu żadnej lokalnej kobiety (bardzo tego nie lubią).


Spędziłam więc kilka relaksujących godzin leżąc na plaży, czytając książkę i mocząc się co jakiś czas w wodzie. Potem zjadłam mały lunch i o 16:00 zabrałam się busem hotelowym z powrotem. Jak się okazało, udało mi się trochę spalić plecy, ale warto było :)

Jako, że miałam jeszcze trochę czasu do powrotu M. z pracy, ruszyłam do Mall of Emirates, dokupić brakujące pamiątki.

Wieczorem jedna z restauracji hotelowych organizowała cotygodniowy wieczór sushi - płaciło się za wejście, a potem można było do woli korzystać ze szwedzkiego bufetu. Poucztowaliśmy trochę, potem chcieliśmy obejrzeć  jakiś film, ale w połowie usnęliśmy więc wyłączyliśmy wszystko i poszliśmy spać.

czwartek, 7 kwietnia 2011

Dubaj, dzień 4

Plan na sobotę był bardzo intensywny - mieliśmy iść pojeździć na nartach (:P), potem lunch, potem taras widokowy. Niestety, kiedy zadzwonił budzik, byliśmy jeszcze lekko... niedysponowani :)
Jako że nie chcieliśmy stwarzać zagrożenia na stoku, zdecydowaliśmy się pospać jeszcze trochę i zebrać się dopiero na lunch :)

A na lunch mieliśmy rezerwację tutaj :) Do tego hotelu (jedynego na świecie, który ma 7*) nie można wejść ot, tak sobie, trzeba albo mieć nocleg albo rezerwację w którejś restauracji. Jako że pokój kosztuje bajeczne sumy, zdecydowaliśmy się na lunch w restauracji z wieeelkim akwarium :)


Jedzenie było pyszne, obsługa też super (do wszystkiego był osobny kelner - do zaprowadzenia do stolika, do wody, do menu, do przystawek, do sprzątania...). Bardzo miłe doświadczenie, choć kosztowne, więc raczej był to pierwszy i ostatni raz :)


Sam hotel też robi wrażenie, lobby ma wysokość całego hotelu, do tego wszystko kapie od złota :)


Potem czekała nas podróż przez pół miasta oraz bieg przez centrum handlowe, żebyśmy mogli zdążyć na zwiedzanie najwyższego budynku na świecie - Burj Khalifa. Byliśmy w ostatniej chwili, odstaliśmy chwilę w kolejce do windy i już byliśmy na 124 piętrze :) Niestety trochę się zachmurzyło więc nie widać było tak daleko jak powinno, ale i tak widoki super. Stąd widać było wyraźnie że Dubaj to po prostu kilka wieżowców otoczonych pustynią :)



Po takich wrażeniach zjechaliśmy na dół i trafiliśmy na sklepik z pysznymi, świeżo wyciskanymi sokami. A potem obejrzeliśmy "Tańczące fontanny". Jako że w Dubaju wszystko musi być "naj", więc są to oczywiście najdłuższe na świecie tańczące fontanny :) Codziennie wieczorem, co pół godziny puszczana jest muzyka (na przemian arabska i "europejska") i zaczyna się spektakl. Wygląda to naprawdę ładnie.


Chwilę później zaszło słońce, wróciliśmy więc do hotelu, przebraliśmy się i zrobiliśmy drugie podejście do nart - niestety znów nieudane, gdyż jak dotarliśmy na miejsce okazało się że jednak jesteśmy zbyt zmęczeni :/ Skończyło się więc na kawie w Starbucksie i rozmowie, potem powrót do hotelu i tak zakończył się weekend.

wtorek, 5 kwietnia 2011

Dubaj, dzień 3

Piątek postanowiliśmy spędzić w aquaparku. Plan był taki żeby wstać rano, jechać na śniadanie nad morze i przejść się plażą do pnia Palm Jumeirah (sztucznie usypana wyspa w kształcie palmy). Tam mieliśmy spotkać się ze znajomymi i razem jechać do parku - park ten znajduje się na czubku Palmy, w hotelu Atlantis.
Chęć wyspania się jednak wzięła górę, wstaliśmy trochę później niż mieliśmy, więc zamiast spaceru po plaży była kawa w Starbucksie, a potem pojechaliśmy taksówką do parku.



Na miejscu kupiliśmy bilety, wypożyczyliśmy ręczniki i szafki i byliśmy gotowi do zabawy :)
Główną część parku zajmują baseny połączone ze sobą rzekami, po których pływa się na oponach.




Do tego jest kilka zjeżdżalni, w tym największa, od której oczywiście przez przypadek zaczęliśmy i może lepiej, bo później już bym tam chyba nie weszła :)



Zjeżdżalnia nazywa się "Leap of Faith" (Akt wiary) i po wyjściu z niej przez parę minut trzęsły mi się nogi :) Jak się okazało później, fragment zjeżdżalni jest zupełnie zamknięty i prowadzi pod wodą w akwarium z rekinami :P Ale w czasie zjazdu zupełnie tego nie widać, czuć tylko prędkość i wodę :)



Zupełnie niespodziewanie miałam też okazję zobaczyć nareszcie moje wymarzone delfiny. Pływanie z delfinami było oczywiście okropnie drogie, ale okazało się, że można je sobie poobserwować, z czego oczywiście skorzystałam :)





Niestety koło 16:00 zrobiło się już chłodno, poza tym zgłodnieliśmy więc ruszyliśmy na obiad. Padło znów na japońską restaurację i owoce morza. Knajpka ta ma swoje dyżurne koty, które przesiadują pod stołami na zewnątrz i czekają na dobre serce jedzących. Oczywiście nie omieszkałam podzielić się swoimi krewetkami :)

Wieczór zakończyliśmy późno w nocy na imprezie pokojowej (w końcu trzeba było spożytkować alkohol zakupiony na lotnisku), co niestety spowodowało lekką zmianę planów następnego dnia.. :)

sobota, 2 kwietnia 2011

Dubaj, dzień 1 i 2

Pierwszy dzień mojej wycieczki do Dubaju upłynął w całości na podróży. Rano zawiozłam Kotę do mamy, z całym wyposażeniem, ulubionymi zabawkami i jedzeniem :) Posiedziałam chwilę, żeby zobaczyć czy nie będzie jakichś strasznych reakcji, ale Kota obiegła całe mieszkanie, przypomniała sobie wszystkie kąty, wygoniła pozostałe dwa koty na dwór i już była u siebie :)

Potem upewnienie się czy wszystko aby na pewno spakowane i chwilę po południu ruszyłyśmy (leciałam z żoną kolegi M., K.) w drogę do Warszawy. Na lotnisku kawa, oddanie bagaży, chwila czekania pod bramką i już siedziałyśmy w samolocie do Amsterdamu. Dwie godziny później wędrowałyśmy przez lotnisko w Amsterdamie, przeszłyśmy kontrolę paszportową i jeszcze raz sprawdzanie bagażu podręcznego (bo mogłyśmy przecież w trakcie lotu coś tam dorzucić :)) i wsiadłyśmy na pokład samolotu do Dubaju.

Miałyśmy miejsca obok siebie w tylnej części samolotu. Jak już się rozsiadłyśmy (dają kocyk i poduszkę, chociaż nie poprawia to komfortu za bardzo w klasie ekonomicznej...), przyszła do nas stewardesa i mówi, że niestety w naszych telewizorkach nie działa dźwięk i czy może nie chcemy się przesiąść. Na szczęście były dwa wolne miejsca obok siebie po drugiej stronie, więc zgodziłyśmy się chętnie, bo 6 godzin bez filmów/muzyki to jednak nudno. Chwilę po starcie rozdali posiłek, do którego wzięłyśmy sobie wino żeby lepiej spać :) Ale potem  chwilę nam zajęło zdecydowanie co chcemy oglądać (w końcu padło na "Burleskę"), potem włączyłam jakiś serial, a jak w końcu chciałam zasnąć to się okazało że właśnie dają śniadanie bo za godzinę lądujemy :)

Na lotnisku czekała nas kontrola paszportu i wizy, więc ustawiłyśmy się w długiej kolejce i czekałyśmy. Byłam już przygotowana przez M. więc wiedziałam że czeka nas skanowanie siatkówki oka, oczywiście jak zawsze miałam lekkiego stresa czy może nie zatrzymają mnie i nie cofną do Polski (nie wiem skąd mam takie obawy zawsze, ale jest to taki dreszczyk emocji :)) Na szczęście wszystko poszło bez problemu i moje zaspane oko dało się zeskanować. Pooglądałam sobie przy okazji jakie problemy ze skanowaniem oka mają Azjaci - głównie Chińczycy. Oni mają z natury mniejsze i trochę węższe oczy, i kamerka nie dawała sobie rady - biedacy musieli się namęczyć, trzymać powieki palcami, żeby było widać tego oka trochę więcej.

Potem szybkie zakupy w sklepie wolnocłowym - to jedyne miejsce w Dubaju gdzie można kupić alkohol, więc chłopaki złożyli zamówienie :), odbiór bagażu i już mogłam zobaczyć mojego M. :) Niestety, jako że to kraj islamski, wszelkie publiczne okazywanie uczuć jest niemile widziane, także żadne padanie sobie w ramiona i buziaki powitalne nie wchodziły w grę :/ Ale jego uśmiech wystarczył, żebym poczuła motylki w brzuchu :) A po dojechaniu do hotelu mogliśmy się przywitać porządnie :P

Niestety M. musiał iść do pracy, więc tylko oprowadził mnie szybko po włościach i pobiegł, a mnie sił starczyło tylko na prysznic, przebranie się w piżamę i zasłonięcie okna w sypialni :) Obudziłam się około 14:00 już bardziej zdolna do życia, a jako że K. jeszcze nie wstała, postanowiłam pooddychać arabskim powietrzem na basenie hotelowym. Basen jest na 18-tym piętrze i oferuje widoki na Zatokę Perską, więc posiedziałam tam chwilę, z książką, wprawiając się w urlopowy nastrój :)




A potem M. wrócił z pracy (jako że czwartek to pierwszy wieczór weekendu - piątek i sobota są wolne od pracy, ciężko jest złapać wieczorem taksówkę, a tam gdzie pracuje M. nie ma transportu publicznego, zamówili taksówkę kilka godzin wcześniej i udało mu się wrócić o normalnej porze :)) i mogłam się nim wreszcie nacieszyć. Wybraliśmy się na spacer na kolację i przy okazji obejrzałam okolicę. Jest to nowa dzielnica Dubaju, ciągle w budowie, więc nie ma tam za bardzo chodników, co skutkowało butami pełnymi piasku :) Na kolacji byliśmy w japońskiej restauracji, która stała się ulubioną knajpką M. :) i mogliśmy się wreszcie nagadać. A potem wróciliśmy do hotelu i tam spotkaliśmy się ze znajomymi i ruszyliśmy do klubu na plaży. Wtedy poczułam się już zupełnie wakacyjnie, pijąc Caipirinhę (paskudną niestety) tuż nad wodą, ze stopami w piasku... Niestety zmęczenie szybko dało o sobie znać, więc ruszyliśmy do hotelu, żeby wyspać się przed weekendem :)