sobota, 2 kwietnia 2011

Dubaj, dzień 1 i 2

Pierwszy dzień mojej wycieczki do Dubaju upłynął w całości na podróży. Rano zawiozłam Kotę do mamy, z całym wyposażeniem, ulubionymi zabawkami i jedzeniem :) Posiedziałam chwilę, żeby zobaczyć czy nie będzie jakichś strasznych reakcji, ale Kota obiegła całe mieszkanie, przypomniała sobie wszystkie kąty, wygoniła pozostałe dwa koty na dwór i już była u siebie :)

Potem upewnienie się czy wszystko aby na pewno spakowane i chwilę po południu ruszyłyśmy (leciałam z żoną kolegi M., K.) w drogę do Warszawy. Na lotnisku kawa, oddanie bagaży, chwila czekania pod bramką i już siedziałyśmy w samolocie do Amsterdamu. Dwie godziny później wędrowałyśmy przez lotnisko w Amsterdamie, przeszłyśmy kontrolę paszportową i jeszcze raz sprawdzanie bagażu podręcznego (bo mogłyśmy przecież w trakcie lotu coś tam dorzucić :)) i wsiadłyśmy na pokład samolotu do Dubaju.

Miałyśmy miejsca obok siebie w tylnej części samolotu. Jak już się rozsiadłyśmy (dają kocyk i poduszkę, chociaż nie poprawia to komfortu za bardzo w klasie ekonomicznej...), przyszła do nas stewardesa i mówi, że niestety w naszych telewizorkach nie działa dźwięk i czy może nie chcemy się przesiąść. Na szczęście były dwa wolne miejsca obok siebie po drugiej stronie, więc zgodziłyśmy się chętnie, bo 6 godzin bez filmów/muzyki to jednak nudno. Chwilę po starcie rozdali posiłek, do którego wzięłyśmy sobie wino żeby lepiej spać :) Ale potem  chwilę nam zajęło zdecydowanie co chcemy oglądać (w końcu padło na "Burleskę"), potem włączyłam jakiś serial, a jak w końcu chciałam zasnąć to się okazało że właśnie dają śniadanie bo za godzinę lądujemy :)

Na lotnisku czekała nas kontrola paszportu i wizy, więc ustawiłyśmy się w długiej kolejce i czekałyśmy. Byłam już przygotowana przez M. więc wiedziałam że czeka nas skanowanie siatkówki oka, oczywiście jak zawsze miałam lekkiego stresa czy może nie zatrzymają mnie i nie cofną do Polski (nie wiem skąd mam takie obawy zawsze, ale jest to taki dreszczyk emocji :)) Na szczęście wszystko poszło bez problemu i moje zaspane oko dało się zeskanować. Pooglądałam sobie przy okazji jakie problemy ze skanowaniem oka mają Azjaci - głównie Chińczycy. Oni mają z natury mniejsze i trochę węższe oczy, i kamerka nie dawała sobie rady - biedacy musieli się namęczyć, trzymać powieki palcami, żeby było widać tego oka trochę więcej.

Potem szybkie zakupy w sklepie wolnocłowym - to jedyne miejsce w Dubaju gdzie można kupić alkohol, więc chłopaki złożyli zamówienie :), odbiór bagażu i już mogłam zobaczyć mojego M. :) Niestety, jako że to kraj islamski, wszelkie publiczne okazywanie uczuć jest niemile widziane, także żadne padanie sobie w ramiona i buziaki powitalne nie wchodziły w grę :/ Ale jego uśmiech wystarczył, żebym poczuła motylki w brzuchu :) A po dojechaniu do hotelu mogliśmy się przywitać porządnie :P

Niestety M. musiał iść do pracy, więc tylko oprowadził mnie szybko po włościach i pobiegł, a mnie sił starczyło tylko na prysznic, przebranie się w piżamę i zasłonięcie okna w sypialni :) Obudziłam się około 14:00 już bardziej zdolna do życia, a jako że K. jeszcze nie wstała, postanowiłam pooddychać arabskim powietrzem na basenie hotelowym. Basen jest na 18-tym piętrze i oferuje widoki na Zatokę Perską, więc posiedziałam tam chwilę, z książką, wprawiając się w urlopowy nastrój :)




A potem M. wrócił z pracy (jako że czwartek to pierwszy wieczór weekendu - piątek i sobota są wolne od pracy, ciężko jest złapać wieczorem taksówkę, a tam gdzie pracuje M. nie ma transportu publicznego, zamówili taksówkę kilka godzin wcześniej i udało mu się wrócić o normalnej porze :)) i mogłam się nim wreszcie nacieszyć. Wybraliśmy się na spacer na kolację i przy okazji obejrzałam okolicę. Jest to nowa dzielnica Dubaju, ciągle w budowie, więc nie ma tam za bardzo chodników, co skutkowało butami pełnymi piasku :) Na kolacji byliśmy w japońskiej restauracji, która stała się ulubioną knajpką M. :) i mogliśmy się wreszcie nagadać. A potem wróciliśmy do hotelu i tam spotkaliśmy się ze znajomymi i ruszyliśmy do klubu na plaży. Wtedy poczułam się już zupełnie wakacyjnie, pijąc Caipirinhę (paskudną niestety) tuż nad wodą, ze stopami w piasku... Niestety zmęczenie szybko dało o sobie znać, więc ruszyliśmy do hotelu, żeby wyspać się przed weekendem :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz