poniedziałek, 12 grudnia 2011

FO: Lilac Leaf Shawl

Jakiś czas temu zakupiłam na Amazon książkę "Knitted Lace of Estonia" zawierającą wzory przepięknych ażurowych szali. Na zamówienie mamy jako pierwszy zrobiłam Lilac Leaf Shawl, z cieniutkiej włóczki bawełnianej zalegającej w zbiorach rodzinnych. Efekt nie do końca idealny, bo niestety szal nie zblokował się jak należy, ale w wolnej chwili jeszcze nad tym popracuję (a przede wszystkim załatwię sobie druty do blokowania...) :)



Dane techniczne:
- wzór: Lilac Leaf Shawl z książki: Knitted Lace of Estonia
- włóczka: nieznane pochodzenie, ze zbiorów
- druty: 3,5 mm

niedziela, 4 grudnia 2011

FO: Ubranko na tablet

Jakiś czas temu M. zakupił sobie nową zabawkę - tablet. Nie znaleźliśmy dla niego żadnego fajnego pokrowca, a że M. często wyjeżdża, opakowanie jakieś było potrzebne, więc na szybko zrobiłam etui własnoręcznie :) Tablet z systemem Android, więc robocik musiał być :)



Etui się sprawdza, tablet siedzi w nim codziennie. Zamykane jest na klapkę na rzepy, trochę się ta klapka rozciągnęła, jak to w takim ściegu - ale właściciel chyba zadowolony :)

Dane techniczne:
- włóczka: YarnArt Jeans, jeden motek
- druty: 3mm
- wzór: własny :)

środa, 30 listopada 2011

Po przerwie

Mało mnie tu było ostatnio, bo dużo się działo w świecie realnym :) Wasze blogi czytam, ale tutaj nie pisałam, zdjęcia skończonych robótek czekają na wrzucenie, kolejne się robią, bo planów dużo a święta blisko :)

Ale w międzyczasie (oraz pomiędzy wyjazdami M. którego ostatnio znowu ciągle nie ma...) zrobiliśmy duży krok w kierunku własnego miejsca na ziemi - kupiliśmy działkę! :))

Przymierzaliśmy się do tego już od dłuższego czasu, ale jakoś nie mogliśmy się zebrać bardziej konkretnie. Od paru tygodni za to każdą sobotę poświęcaliśmy na oglądanie różnych miejsc, aż w końcu, jak to zwykle bywa zdecydowaliśmy się na działkę, którą oglądaliśmy jako jedną z pierwszych :)

Jest pod miastem, ale niedaleko do cywilizacji, porośnięta drzewami, blisko do lasu i nad rzekę. Sąsiedzi młodzi, i też dopiero zaczynają budować, więc towarzystwo powinno być fajne :)

Nie mogę się doczekać pierwszego grilla, a póki co zaczynam szukać projektu domu :)

Zdjęcia wkrótce :)


piątek, 4 listopada 2011

FO: Stefan, the handmade monster

Trochę zmęczona chustami i cienizną (oraz ciągle namawiana przez M.), wzięłam się za projekt z książki, którą kupiłam już jakiś czas temu - The Big Book of Knitted Monsters. Trochę się obawiałam jak wyjdzie, bo szycie u mnie trochę kuleje, ale jakoś się udało wszystkie kończyny przymocować - i oto przedstawiam Stefana :) Sama książka jest bardzo przyjazna, fajnie napisana i zachęcająca do tworzenia.

Tutaj pilnuje mojego koszyka z robótkami

Od razu nawiązał nowe znajomości :)

Lubi też posiedzieć na fotelu przed telewizorem

Stefan nie tylko się lansuje, pracować też musi :)
Stefan jest boski i zostanie u mnie, nie potrafię się z nim rozstać :) Muszę teraz stworzyć inną wersję - bardziej przyjazną dla małego dziecka, bez oczo-guzików i podarować chrześniakowi. Tak więc na pewno pojawią się kolejne potwory :)

Dane techniczne:
- włóczka - trochę YarnArt Shetland (szara), trochę nie-wiadomo-jakiej, która była dodawana do gazetki "Robimy na drutach" (niebieska)
- druty - pończosznicze, drewniane, 4mm
- dwa guziki oraz kawałek rzepa na ząb :P

sobota, 29 października 2011

Coś słodkiego

Jesienny wieczór to dobry czas na pieczenie ciastek :)

Te są bardzo duże, bardzo czekoladowe i bardzo dobre. Przepis pochodzi ze strony Moje Wypieki, która jest dla mnie ogromnym źródłem inspiracji kuchennych. Jako, że nie znalazłam jasnego cukru Muscovado, zastąpiłam go ciemnym, dlatego ciastka mają ciemnobrązowy kolor. Zmniejszyłam też trochę ilość czekolady, gdyż mój M. narzekał że były za słodkie (robiłam je już drugi raz).


Przepis polecam, bo ciastka wychodzą super :) No i w domu pachnie czekoladą... :)

niedziela, 23 października 2011

FO: Mint Frozen Leaves

Chusta skończona była jeszcze w sierpniu, ale jakoś nie mogłam się zmobilizować do zblokowania. Głównie dlatego że nigdy wcześniej tego nie robiłam i bałam się że coś popsuję :) Ale w końcu się przemogłam i efekt jest super - przynajmniej mnie się podoba :)

Na dowód zdjęcia:




Dane techniczne:
Wzór: Frozen Leaves, autorka: Anusla
Włóczka: Drops Lace, kolor miętowy, 1 motek (jest boooska :)
Druty: 3,5 

czwartek, 20 października 2011

W międzyczasie

Post o Barcelonie powstaje opornie i w bólach, pewnie poczeka aż na dworze zrobi się szaro i brzydko a wtedy chętniej sięgnę z powrotem do słonecznych zdjęć wakacyjnych :)

Póki co jesień jest słoneczna, choć zimno już i rano w samochodzie zamarzam. Koniecznie muszę sobie w najbliższym czasie stworzyć rękawiczki bez palców. Tymczasem, powoli i opornie powstaje cieniuteńki szal estoński. Wzór łatwy i przyjemny, ale jakoś zacięcia ostatnio brak.





Dla odmiany wzięłam się wczoraj za włóczkę, którą kupiłam w zeszłym tygodniu w Niemczech i zaczęłam szaliko-otulaczo-komin. Ostatnio co wejdę do sklepu z ciuchami to takich szalików pełno, więc postanowiłam zrobić sobie własny. Mam nadzieję skończyć w tym tygodniu - chociaż może być ciężko, bo w sobotę nocują u nas znajomi więc wypadałoby mieszkanie doprowadzić do porządku, a M. znowu w podróży...



piątek, 30 września 2011

¡Hola Madrid! :)

Nadszedł czas na zaległą relację wakacyjną :) Coś ostatnio nie mogę się zmobilizować i blog popada w zapomnienie. Ale do rzeczy :)

Pierwszym przystankiem na naszej trasie urlopowej był Madryt, gdzie odwiedziliśmy znajomego M. i jego dziewczynę. Jako że ja spędziłam kiedyś w Madrycie pół roku na stypendium, była to dla mnie trochę podróż sentymentalna, natomiast dla M. była to pierwsza wizyta w hiszpańskiej stolicy. Wylądowaliśmy o 22:00, znajomi odebrali nas z lotniska, pojechaliśmy zostawić bagaże i ruszyliśmy na piwo i tapas do centrum Alcala de Henares, miasteczka w którym mieszkają nasi znajomi. Pospacerowaliśmy trochę, wypiliśmy po piwie i wróciliśmy spać gdyż następnego dnia planowany był wczesny wyjazd i wycieczka.

W sobotę obudził nas deszcz co początkowo nie wróżyło dobrze, ale zjedliśmy śniadanie (ach ta hiszpańska szynka :)), zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy do Toledo. To małe urokliwe miasteczko, kojarzące się pewnie głównie z modelem Seata :) Znajduje się tam piękna katedra, zamek oraz piękne widoki na rzekę Tag. Pokręciliśmy się po wąskich uliczkach, porobiliśmy zdjęcia i ruszyliśmy dalej.






A kolejnym punktem podróży była Segowia i ogromny akwedukt przechodzący przez środek miasteczka :)
Akwedukt był zbudowany w 100 r n.e., miał 15 km, obecnie pozostało 800m. Wrażenie robi ogromne.



Obowiązkowym punktem wycieczki jest też Alkazar, czyli zamek-forteca, górujący nad miastem.


Na obiad tego dnia poszliśmy na miejscowy specjał czyli pieczonego prosiaczka. Mnie na szczęście trafił się kawałek bez ogonka :)


Wieczorem załapaliśmy się na hiszpańską domówkę i po raz kolejny utwierdziłam się w przekonaniu że potrzebuję domu albo mieszkania z duuużym tarasem :) Super było posiedzieć sobie na powietrzu, pijąc piwo, jedząc pyszności i rozmawiając o głupotach :) Spać poszliśmy chyba koło 3 rano.

Następnego dnia wstaliśmy trochę później niż było w planach, ale w samą porę aby zdążyć na Rastro - czyli uliczny targ. W planach było kupienie mi kilku książek po hiszpańsku oraz porobienie zdjęć. Oraz zakup kota, gdyż z każdej wycieczki przywożę jednego :) Wszystkie punkty udało się wykonać :)




Potem ruszyliśmy szybko do Muzeum Reina Sofia, aby rzucić okiem na Guernicę Picassa. Zdążyliśmy w ostatniej chwili, tuż przed zamknięciem. Reszta dnia upłynęła nam na spacerowaniu po Madrycie różnymi bocznymi i głównymi uliczkami, robieniu mnóstwa zdjęć, piciu piwa/sangrii i jedzeniu tapas w knajpie pełnej policjantów, gdzie kelner przynosił nam co chwilę talerze pełne pyszności :)




Po powrocie do mieszkania spakowaliśmy się i poszliśmy spać, gdyż następnego dnia rano czekała nas podróż autobusowa do Barcelony.

Madryt okazał się tak przyjemny jak go pamiętałam, bardzo przyjemne miasto do życia, doskonale wprawiające w wakacyjny nastrój :) Myślę, że jeszcze kiedyś tam wrócimy korzystając znów z gościny kolegi M. :)

wtorek, 20 września 2011

I już jesień

Wakacje minęły, lato też już się kończy, w powietrzu czuć jesień. I nawet w tym roku cieszę się na jesień - na chodzenie po parku i szeleszczenie liśćmi, na wieczory pod kocem, na chodzenie w płaszczu i szaliku i na ciepłą kawę w kawiarni :)

A propos wakacji - wróciliśmy już ponad tydzień temu, było super, ciepło, spacerowo. Niestety relacja jeszcze nie stworzona, nawet zdjęć jeszcze nie zdążyłam przejrzeć - zupełnie jak nie ja :) A wszystko przez to, że zaraz po powrocie musiałam jechać nagle z pracy do Niemiec, a w niedzielę odbył się chrzest mojego bratanka. Wieczorami za to nie mam już zbytnio ochoty patrzeć w komputer. Ale muszę się zmobilizować, bo wszyscy się domagają zdjęć :)


piątek, 2 września 2011

FO: Kamizelka urodzinowa dla Chrześniaka

Kamizelka została ukończona na czas i nawet dzięki zmianie planów wakacyjnych mogłam uczestniczyć we właściwej imprezie urodzinowej :)

Wzór to Birthday Boy Vest (lub tu dla nieposiadających konta na Ravelry), autorstwa Justyny Lorkowskiej. Włóczka to Schachenmayr nomotta Extra Merino, 100% merino, jeden motek żółtej i jeden motek zielonej.
Wzór zmodyfikowałam o dwa dodatkowe paski na dole co spowodowało konieczność skrócenia wykończenia, bo brakło mi włóczki.. :) Ale za to pasuje idealnie na małego szkraba.


Był to mój pierwszy wzór robiony od góry i bezszwowo, spodobało mi się bardzo, więc może następnym razem skuszę się na coś dla siebie :)


I zdjęcie na samym zainteresowanym :)


A jutro wybywamy na upragnione wakacje - nie chcieli nas w Nowym Jorku, więc kierunek Hiszpania, a dokładnie Madryt i Barcelona :)) Wrócę z relacją około 12.09 :)

niedziela, 28 sierpnia 2011

Miało być...

Miałam właśnie być w Paryżu i czekać na samolot do Nowego Jorku.
Miały być spacery po Central Parku, picie kawy w Starbucksie, oglądanie Statuy Wolności.
Miał być Capitol, Liberty Bell i leżenie na plaży w Atlantic City.
No i miało być kupowanie fajnej włóczki :)

Niestety jest huragan, odwołane loty i zmiana planów.
Zamiast ja lecieć do M. który od trzech tygodni siedzi w Stanach, On wraca do mnie.
I będziemy musieli pomyśleć, czy przekładamy urlop zupełnie, czy wyjedziemy gdzieś bliżej, tylko na tydzień.

Ech, coś nie mam szczęścia do planowania urlopu w tym roku :)

wtorek, 23 sierpnia 2011

FO: Letni naszyjnik

Czas pędzi, lato dobiega końca, na szczęście urlop dopiero przede mną :)
M. znowu w rozjazdach, więc nadrabiam robótkowo. Pogoda ładna, więc weekendy spędzam u mamy w ogródku i drutujemy obie :)

W niedzielę skończyłam chustę Frozen Flowers, muszę ją jeszcze zblokować więc póki co zdjęć brak.
A że brakowało mi czerwonego naszyjnika do mojej nowej spódniczki, to postanowiłam go sobie wydziergać :)
I tak oto powstał letni naszyjnik:


Wzór to sev[en] circle by Kirsten Johnstone (u mnie tylko 4 okrążenia), włóczka Lana Grossa Balino, 1 motek, druty nr 5. Zaczęłam w niedzielę koło 17, grając w karty :P, wieczorem już był skończony :) Myślę, że kilka takich zrobię jako prezenty gwiazdkowe w tym roku :)

A teraz zabrałam się za kamizelkę na prezent na pierwsze urodziny dla mojego małego chrześniaka.
Muszę zdążyć do soboty, ale myślę, że nie będzie z tym problemu :)



środa, 10 sierpnia 2011

Sernik australijski

Lipiec minął nie wiadomo kiedy, wśród deszczu i wiatru. Sierpień zapowiadał się lepiej, ale nadal nie jest to prawdziwe lato. Może to w sumie lepiej jeśli i tak muszę w pracy siedzieć :)
Do tego znów czekają mnie trzy tygodnie słomianego wdowieństwa, bo M. znów po świecie szaleje, ale już 28.08 ruszamy razem na dwutygodniowy urlop :)

Jakiś czas temu zrobiłam drugie podejście do sernika (za pierwszym razem zapomniałam dodać cukru do masy serowej, więc wyszedł.. hm.. dietetyczny :)). Tym razem przepis wzięłam z książki, którą kiedyś można było kupić w Ikei "Gotowanie po męsku" (swoją drogą książka super, sporo przepisów z niej już wykorzystaliśmy).


Wyszedł super, choć nawet odrobinę zbyt słodki :) No i następnym razem na spód włożę mniej masła, bo trochę był tłustawy. Ale powtórzę na pewno :)




poniedziałek, 25 lipca 2011

Za miastem

Tak szybko mi ten tydzień zleciał, że nie miałam czasu wrzucić zdjęć z poprzedniego weekendu. Jako że M. nie było, a pogoda była ładna, zapakowałam kota i książkę i ruszyłam za miasto do domu rodzinnego. Niestety nie nadaję się za bardzo do mieszkania w mieście, całe dzieciństwo spędziłam w domu z ogródkiem i teraz mi tego brakuje. Więc korzystam kiedy tylko mogę z okazji do poleżenia na trawie :)

Kot również korzystał :)


A ja bawiłam się aparatem :)



Mama w tym roku zrobiła mini ogródek, więc są ogórki, sałata, cukinie i kabaczek :)

Niestety ten weekend znowu był jesienny zamiast letni.. Na szczęście był M. (co prawda tylko na jakieś 48 godzin, ale zawsze :P) więc nie było aż tak źle :)

wtorek, 19 lipca 2011

Ogórkowo

Jak na prawie-kurę-domową przystało, w tym roku postanowiłam pierwszy raz w życiu zrobić ogórki małosolne :) Zanabyłam więc piękny słój w Ikei, nakupiłam ogórków i dodatków i powstało:


Wyglądały pięknie, pachniały super, w smaku podobno trochę mało słone (według M.). Ale w końcu miały być małosolne :P Za mną już dwie partie i myślę, że skuszę się na jeszcze jakieś do końca sezonu :)

poniedziałek, 18 lipca 2011

Kot - reaktywacja

Dawno nie było tu kota :)
A rozrosła nam się trochę, weszła w fazę młodzieńczego buntu, do tego ma ADHD, więc podrapani jesteśmy często, a zostawianie jej u mojej mamy kończy się brutalnie :)
Ale kochana jest, wita nas jak wracamy do domu, mruczy i przytula się w nocy.

A tutaj widać jak bardzo urosła przez rok :)


piątek, 15 lipca 2011

FO: Sukienka Groszek

Długo mnie tu nie było, ale jakoś ostatnio zapału mi brak. Zwykle latem mam dużo energii i chęci, a jakoś w tym roku wyjątkowo nic mi się nie chce :/

Ale mimo tego ciągle dłubię na drutach :)
Chustę dla mamy udało mi się skończyć na ostatnią chwilę, w piątek ją blokowałam a w sobotę rano zawiozłam i wręczyłam :) Dlatego zdjęć póki co brak i pewnie jeszcze przez chwilę nie będzie, bo mama wyjeżdża jutro do sanatorium i chustę zabiera ze sobą :)

Tymczasem więc pokazuję sukienkę, którą skończyłam już dawno temu i miałam okazję nawet nosić. Miałam w planach zrobienie zdjęć w plenerze, ale nie wyszło, więc dzisiaj w roli modela debiutuje mój nowy manekin :)


Wzór jest z Sabriny 2/2010, z moją modyfikacją ażurka na górze, włóczka to YarnArt Jeans, piękny kolor zielony, druty nr 3.


Sukienka podoba mi się bardzo, jest dziewczęca, w moim stylu, idealna na wakacje :)


A teraz działam nad kolejną chustą, tym razem to Frost Diamonds (widoczne na obrazku na górze po prawej). Wybrałam cieniutką włóczkę Malabrigo Lace, trochę za cienką, więc robię więcej powtórzeń wzoru i chyba będę musiała trochę dokupić. Ale zobaczymy :) Kolor ceglasty :)

środa, 29 czerwca 2011

Mediolan

Nareszcie się zebrałam, wzięłam zdjęcia od M. i jestem gotowa do relacji z wycieczki :)

Zaczęło się od czwartku, kiedy wsiadłam w samolot i ruszyłam w drogę. Okazało się, że tanie linie bardzo serio traktują bycie na miejscu na czas i zakładają w rozkładach dłuższy czas lotu niż jest potrzebny. Jako że odprawa poszła szybko, w Mediolanie wylądowaliśmy godzinę przed czasem :) Skutkiem tego to ja  musiałam czekać na M. a nie on na mnie :) Ale miło spędziłam czas pijąc kawę w parku i myśląc, że mimo tego że sporo latam, nadal fascynuje mnie fakt, że jem śniadanie w domu a kilka godzin później spaceruję po obcym kraju :)


Pochodziliśmy chwilę po mieście, trafiliśmy do dużego parku, a potem zebraliśmy się do Saronno (gdzie M. miał pracę i hotel) i wybraliśmy się poszukać miejsca na kolację. Okazało się, że jako że było to święto republiki, wszystko było pozamykane i musieliśmy udać się do restauracji koło hotelu. Jedzenie było w porządku, ale ceny już nie do końca... :) Udało nam się za to znaleźć lodziarnię z pysznymi lodami o smaku Nutelli :) Jak się okazało później, lodziarnia ta stała się żelaznym punktem każdego dnia mojego pobytu :)

Następnego dnia M. musiał niestety iść do pracy, a ja wyruszyłam do Mediolanu przetrzeć szlaki i zorientować się co powinniśmy obejrzeć razem w sobotę. Pogoda była piękna, słońce i upał, więc dzień bardzo udany, kupiłam nawet mapkę (bo nie udało mi się niestety żadnego przewodnika kupić przed wyjazdem) i obeszłam pół Mediolanu. Potem wróciłam do Saronno, odebrałam M. z pracy i poszliśmy na kolację do malutkiej pizzerii, gdzie wszyscy się znali i ludzie kupowali pizze w ilościach hurtowych :)

Sobota niestety zaczęła się deszczowo, na szczęście po śniadaniu się przejaśniło trochę i choć cały dzień popadywało czasami to było w miarę ciepło. Odwiedziliśmy prawie wszystkie żelazne punkty turystyczne w Mediolanie:
- katedrę Duomo - coś pięknego, zwłaszcza że można wejść na dach (lub wjechać windą) i podziwiać Mediolan z góry :)


- zamek Forzów


- galerię Vittorio Emanuelle II


Nie udało nam się niestety zobaczyć "Ostatniej Wieczerzy" ponieważ okazało się, że bilety trzeba rezerwować z kilkutygodniowym wyprzedzeniem... No cóż, może następnym razem.

Jako że w sobotę wyczerpaliśmy listę punktów do zobaczenia, a stadion San Siro nas nie interesował, myśleliśmy długo co zrobić z niedzielą. Padł pomysł aby jechać nad jezioro Como (podobno piękne), niestety pogoda nadal nie rozpieszczała, więc podczas niedzielnego śniadania wymyśliliśmy wycieczkę na tor Formuły 1 w Monzie. Szybki wywiad w internecie i okazało się, że akurat odbywają się wyścigi starych samochodów, wzięliśmy więc parasol, kupiliśmy bilety na pociąg i ruszyliśmy.

Nie mieliśmy żadnej mapy i w sumie nie sprawdziliśmy nawet jak iść z dworca na tor, ale początkowo poszliśmy jak znaki prowadziły a po pewnym czasie zaczęło być słychać wyścigi :) Szliśmy więc dalej na azymut i dotarliśmy bez problemów. Przed wejściem zatrzymaliśmy się na chwilę żeby zrobić zdjęcia, kiedy podjechała do nas samochodem para Włochów i pytają nas czy chcemy iść na wyścigi. My na to, że oczywiście, planujemy. Na co oni, że w takim razie dadzą nam swoje wejściówki (każda warta 14 Euro), bo oni niestety mają inne plany :D Ucieszyliśmy się bardzo i weszliśmy na teren.


Ludzi nie było dużo, więc usiedliśmy na trybunie honorowej, tuż przy linii startu/mety i patrzyliśmy chwilę na wyścigi. Potem okazało się, że nasza wejściówka pozwala też wejść do boksów startowych i mogliśmy obejrzeć samochody i ich właścicieli z bliska :) Ogólnie dzień bardzo udany, wieczorem wystarczyło nam sił tylko na spakowanie (ja) oraz pizzę u znajomych panów (oboje) :)


W poniedziałek wstaliśmy rano, zjedliśmy śniadanie i M. poszedł do pracy a ja udałam się w drogę na lotnisko a potem bez przeszkód dotarłam do domu.

Uwielbiam takie spontaniczne wyjazdy i zwiedzanie nowych miejsc, relaks i swobodę w decydowaniu gdzie idziemy teraz i gdzie pijemy kawę :)

I jedynym malutkim problemem był fakt, że cały weekend się zastanawiałam czy na pewno zgasiłam świeczkę przed wyjściem z mieszkania na samolot... :)